- I jak Ci się podoba
Australia?- zapytała Celeste, któregoś dnia podczas porannego biegania.
- Jest świetna. Ludzie tutaj są tacy beztroscy, pełni życia.
Zastanawiam się nad studiowaniem tutaj
- W razie czego wiesz, że zapraszam- oznajmiła blondyna,
wskazując palcem uliczkę w którą miałyśmy skręcić. W Sydney jestem od 5 dni i
przyznaję się bez bicia, nie tęsknie za ponurym klimatem Europy. Mam tu spokój,
ładną pogodę i miły widok dla oczu.
- Zapamiętam- przytaknęłam. Zatrzymałyśmy się na podjeździe
Hemmingsów.
- 3 kilometry w 15 minut. Nieźle- skwitowała dziewczyna
patrząc na nadgarstek na którym spoczywał zegarek- Teraz prysznic i idziemy na
plażę!- rozkazała. I moje dni tutaj wyglądały mniej więcej tak jak teraz: rano
śniadanie, bieganie z Celeste a potem cały dzień na plaży. Dziś jeszcze
wyjątkowo ma być grill więc będziemy musiały wrócić wcześniej.
- W takim razie widzimy się za 30 minut?- zapytałam. Celeste
skinęła głową i weszła do środka.
- Gdzie byłaś?- usłyszałam za sobą. Odwróciłam się i
zobaczyłam Luke’a z piłką do kosza w rękach.
- Biegałam- oznajmiłam, rozpuszczając włosy.
- Sama?- zdziwił się
- Nie z Celeste. A ty jakim cudem już nie śpisz?
- Jetlag- odparł. Pokiwałam ze zrozumieniem głową. Przez
dwie pierwsze noce też miałam problemy ze snem ale to ustąpiło. Już miałam
odchodzić, gdy chłopak znów się odezwał.
- Zagrasz?- uniosłam brwi.
- Nie, raczej nie.- odparłam
- Wymiękasz?- zakpił
- Nie lubię koszykówki-
powiedziałam oschle- Ale może Pauline z tobą zagra- dodałam po chwili.
- Zazdrosna?- uniósł brew
- Marz dalej- powiedziałam ironicznie.- Do później Hemmings-
machnęłam ręką i weszłam do środka.
***
- Ten jest niezły- skomentowała Celeste. Uniosłam wzrok znad
książki i opuściłam okulary
- No. Niezły- mruknęłam, z powrotem zatapiając się w
lekturze.
- Co ty taka nieswoja dziś? – zapytała- Co ten pajac znów
zrobił?
- Nic- wzruszyłam ramionami- Ta Pauline też będzie na
grillu?- zapytałam po chwili.
- A więc to o nią chodzi- Celeste wydawała się
usatysfakcjonowana tym, że zdradziłam jej co mnie niepokoi.- Nie wiem. Podobno
ma być- skinęłam głową- Ale jeżeli chcesz, to przez czysty przypadek na jej
głowie może wylądować tortilla, albo sok porzeczkowy- powiedziała ochoczo.
- No bez przesady- zaśmiałam się- Będę ją ignorować
- Jezu! Dlaczego wy musicie wszystko komplikować? Jesteście
identyczni i to mnie w was wkurza. Nie możecie w końcu porozmawiać od serca,
zamiast odwalać tą szopkę?
- Luke będzie się z nią częściej widywał niż ze mną. W końcu
mieszka w tym samym mieście co i on
- Gówno prawda. W Londynie są tyle samo co i tutaj- warknęła
i w tym momencie w jej torbie odezwał się dźwięk telefonu. Podenerwowana
wygrzebała go z torby i warknęła do słuchawki.
- Czego…Dobra nie spinaj się, bo ci majtki pójdą…. Za
dziesięć minut… Nie jadę do żadnego sklepu…. To jak się jej chce coli to niech
Lucas zapieprza po nią do sklepu…. Nie, Jack. Koniec kropka. Widzimy się w
domu- pożegnała się i poinformowała niechętnie
- Wracamy do domu- westchnęłam i zaczęłam zbierać swoje
rzeczy.
- Mówi się trudno-
odparłam
- Też nie jestem tym zachwycona- odparła, składając
krzesełko i zakładając torbę na ramię- Nawet nie wiesz jak bardzo.
***
- Nadine, złotko. Zaniesiesz te mięso Andrew’owi?- zagaiła
pani Hemmings.
- Jasne- posłałam jej uśmiech i złapałam za naczynie
wypełnione kiełbaskami i karkówką.
- Pomóc w czym Liz?- zapytała Pauline a ja poczułam jak w
kieszeni otwiera mi się nóż.
- Dziękuję Pauline ale nie. Poradzimy sobie z Nadine- tak! Masz
za swoje sikso. Z dużo lepszym humorem weszłam do ogrodu i podałam talerz ojcu
Luke’a. Wtedy w kieszeni moich ogrodniczek poczułam wibracje. Widząc imię
Irwina zdziwiłam się. Odebrałam
- No w końcu ktoś postanowił odebrać ode mnie telefon.
Powiedz mi czy dziś jest dzień unikania Ashton’a Irwina?- zapytał
- Nie, nie sądzę by istniał taki dzień Ash- poinformowałam,
łapiąc za ścierkę i zaczynając wycierać sztućce.
- To dobrze. Czy w takim razie mogłabyś otworzyć mi bramkę?
Znudziło mi się już patrzenie na nią- zaśmiałam się.
- Już idę- rozłączyłam się. Odłożyłam ścierkę na stół i
pobiegłam otworzyć bramkę, już zniecierpliwionemu Ashtonowi.
- Witaj przepiękna Brytyjko- przywitał się, przytulając
mnie.
- Witaj seksowny Australijczyku. Co u ciebie?- zagaiłam.
- A dobrze. Wiesz, praca, dzieci, dom. Nic nowego-
wybuchliśmy śmiechem. Zaprowadziłam go do ogrodu, gdzie szatyn od razu pogrążył
się w rozmowie z Benem. Sama wróciłam do kuchni. W wejściu mało co nie
potrąciłam Luke’a, który szedł z dwoma półmiskami sałatek.
- Daj to- odebrałam mu naczynia i zaniosłam je na stół.
- Będziesz miała wieczorem czas, czy masz zbyt napięty
grafik?- usłyszałam przy uchu.
- Jeżeli dalej będziesz się tak do mnie odzywał to nie-
odparłam, wymijając go. Złapał mnie za łokieć.
- Musisz dla mnie taka być? Czemu to robisz?- spojrzałam mu
w oczy.
- Byś się trochę wysilił. Chyba, że Ci już przeszło-
syknęłam, zezując na pogrążoną w rozmowie z Jack’iem, Pauline. Wyrwałam mu się i poszłam po resztę jedzenia
***
- I co sądzisz o Australii Nadine? Zupełne inne klimaty niż
w Anglii, prawda?- zapytał pan Hemmings.
- Zdecydowanie. Akurat dziś rozmawiałyśmy o tym z Celeste-
uśmiechnęłam się
- A jakie różnice spostrzegłaś? Oczywiście prócz zmianę
klimatu
- Ludzie tutaj są bardziej otwarci, szczęśliwsi. Londyńczycy
są bardziej czujni, nieufni. Tutaj ludzie nie przejmują się pracą, żyją chwilą-
oznajmiłam.
- Rzeczywiście. W młodości odwiedzałem rodzinę w Londynie i
wiele razy spotykałem się z krzywymi spojrzeniami. Ale jednak to wy macie
najlepsze uczelnie na świecie
- Które są oblegane. Ja właśnie bym chciała studiować tu, w
LA, bądź Filadelfii. Anglii mam po dziurki w nosie. Dlatego jestem też bardzo
wdzięczna za to zaproszenie- posłałam w jego i pani Hemmings stronę szeroki
uśmiech.
- Ależ kochanie, nie masz za co. Wpadaj kiedy zechcesz-
odparła kobieta. Poczułam od niej przypływ miłości. Tak bardzo przypominała mi
mamę.
- Miejmy nadzieję, że jeszcze kiedyś tutaj przylecę-
przytaknęłam
- Jeżeli Lucas się postara, to może nawet tutaj zamieszkasz-
zażartował Jack. Wszyscy wybuchli śmiechem a Luke pokrył się delikatnym
rumieńcem. Natomiast Pauline nie miała zadowolonej miny.
- To będzie musiał się baardzoo postarać- dodałam
- Już Cię lubię- odparł chłopak. Uśmiechnęłam się. Wtedy kolejny raz poczułam wibracje mojego
telefonu w kieszeni. Przeprosiłam
zebranych i odeszła do stołu
- Alison? Co się stało?- zdziwiłam się, gdy zobaczyłam numer
swojej przyjaciółki. W Anglii na pewno był wczesny poranek, więc tym bardziej
się zaniepokoiłam.
- Tutaj mama Alison- odezwał się kobiecy głos
- Pani Mathers co się stało?
- Nadine nawet nie wiesz jak ciężko mi to wyznać…
- Pani Mathers co się dzieje? Gdzie Alison?- delikatnie
uniosłam głos. Wtedy zauważyłam zbliżającego się Luke’a.
- Alison…. Ona… ona umiera Nadine…. Lekarze wykryli u niej
raka- oznajmiła łamliwym głosem a ja poczułam jak uginają mi się nogi. Gdyby
Luke mnie nie złapał z pewnością bym upadła na ziemię.
- Co?- zapytałam nieprzytomnie- Ale jak to? Jakim cudem?
- Narzekała od kilku miesięcy na bóle w klatce piersiowej,
więc poszłyśmy do lekarza, który zlecił tomografię….- słyszałam jak trudno jej
się o tym mówi. W moich oczach pojawiły się łzy. Alison nie może umrzeć. Ona
musi żyć. Musi zdać maturę, iść na studia, wziąć ślub, urodzić piękne dzieci. Jej
życie nie może się skończyć w wieku siedemnastu lat
- Czy może mi ją pani dać do słuchawki?
- Nie wie, że z tobą rozmawiam. Zakazała mi o tym mówić
tobie. Ale ja nie mogłam tego trzymać w sobie. Jesteś jej przyjaciółką, musisz
o tym wiedzieć
- Dziękuję pani, że mi pani o tym powiedziała. Przylecę
najszybciej jak się da- poinformowałam
- Dziękuję Nadine- wyszeptała po czym rozłączyła się. Nie
hamowałam łez. To nie może być prawda. Moja Alison… moja piękna Ali.
- Nadine? Nadine co się stało?- zapytał Luke, gdy zobaczył
moją twarz.
- Alison ma raka- na twarzy blondyna wymalował się szok.
Natychmiast mnie do siebie przytulił. Zacisnęłam palce na jego koszuli i
pozwoliłam łzom swobodnie w nią wsiąkać. Blondyn głaskał mnie po głowie
uspakajając mnie.
- Michael- wyszeptałam, niespodziewanie się od niego
odrywając.- On musi się dowiedzieć
- Dobrze. Chodź zawiozę Cię- pociągnął mnie w stronę auta.
14 Komentarzy = 14 rozdział
jak to? ale to skomplikowałaś
OdpowiedzUsuńSuper ! Chce już następny rozdział :d
OdpowiedzUsuńOna nie może umrzeć :'(
OdpowiedzUsuńPare łez mi nawet poleciało :'( To musi być pomyłka! :'(
OdpowiedzUsuńJej :(
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że Ali wyzdrowieje
OdpowiedzUsuńStrasznie się przyzwyczaiłam do Alison, one nie morze umrzeć! :'(
OdpowiedzUsuńAle skomplikowalas :p weeeny
OdpowiedzUsuńBrak mi słów...po prostu genialny:*
OdpowiedzUsuńŚwietny rozdział ;)
OdpowiedzUsuńCudny:)
OdpowiedzUsuńWidać, że masz talent ;D
OdpowiedzUsuńcudowne *.*
OdpowiedzUsuńHaha jestem 14 :3
OdpowiedzUsuń